Bilety do nabycia w kasie, NDK, na biurze informacji Bastionu św. Jadwigi i w systemie on-line.
Był to fenomen i w sensie głosowym, i wizualnym – powie Janusz Ekiert, wówczas dziennikarz muzyczny, a niebawem największa miłość życia Violetty Villas – Głos: cztery oktawy, naturalnie ustawiony, uroda głosu nieprawdopodobna. Coś takiego zdarza się niezwykle rzadko albo wcale.Jej sylwetka, figura... Była ładna, choć miała perkaty nos. Ale ładna to jest za mało powiedziane! Ona była fascynująca! Porażająca! Ekscytująca! To było coś więcej niż uroda. Nie można było popatrzeć na nią a potem spokojnie pójść spać. Tylko musiało się ją rozbierać oczami. Była po prostu zjawiskowa. Biła wszystkie gwiazdy „Playboya” emanującym z niej erotyzmem. Mówiła dość niskim ciepłym głosem, w sposób bardzo naturalny. Violetta to był ktoś jednorazowy i unikatowy. Rzucała się w oczy bardziej niż wszystkie panienki, które wtedy wchodziły na scenę. To budziło zazdrość wielu kobiet. Przy tym była dziecinnie naturalna i wierzyła w swój artystyczny fenomen. Uważała, że ci, co ją krytykują, mają jakiś akademicki, konwencjonalny i drobnomieszczański gust i jej nie rozumieją. Miała w tym trochę racji: oni patrzyli z bardzo małej, żabiej, PRL- owskiej perspektywy. A z drugiej strony – ona faktycznie wszystko mocno przerysowywała. Czasami za mocno.
Często ulegała różnorakim fobiom i lękom, ale te znikały po wejściu na scenę. „Uciekała w świat piosenek. Stawała się wtedy Carmen, Traviatą, albo dziewczyną tęskniąca do zielonych wzgórz nad Lewinem. Na estradzie była bezpieczna. Tylko ona i publiczność. Może z nią zrobić co zechce.