Przed lustrem starannie starł z twarzy ślady po życzeniach noworocznych składanych mu przez uwielbiający go średni personel medyczny płci nadobnej. – Co też te baby we mnie widzą ? – zastanowił się. – Niestety, chyba tylko szefa – odpowiedział sam sobie, poprawiając blond czuprynę. – I bardzo dobrze! – stwierdził z przekonaniem. Usiadł za biurkiem, zapalił beznikotynowego i bezdymnego papierosa (trzydziestego w czasie tego dyżuru), sięgnął po filiżankę bezkofeinowej kawy i z niechęcią spojrzał na stos leżących na biurku papierów. – Przez najbliższą godzinę powinien być spokój.
Dopiero około trzeciej zaczną zwozić uczestników sylwestrowych balów, prywatek oraz innych balang – pomyślał. – Zajmę się tymi cholernymi papierzyskami. Jak to jest, że im mniej nam dają kasy, tym więcej przysyłają różnych świchów do wypełnienia. O, teraz mam funduszowi zameldować ilu w minionym roku zaopatrzono pacjentów ze złamanymi kończynami, w rozbiciu na kończyny górne, dolne, lewe i prawe, albo ilu przyjęliśmy zawałowców, pacjentów z kolkami wątrobowymi i nerkowymi, czy poszkodowanych w wypadkach drogowych oraz innych nieszczęśników.
Czy tam na górze nie dotarło do nich, że lekarz jest od leczenia, a nie od pisania sprawozdań ? – myślał rozgoryczony, zmęczonym wzrokiem szukając długopisu.
- Błagam o pomoc panie medyku – usłyszał nagle kobiecy głos. Odwrócił głowę ku drzwiom i ujrzał stojącą przy nich niewiastę w długiej powłóczystej szacie, podkreślającej jej idealną figurę. – Jestem Eris, dla przyjaciół Erka, z zawodu bogini. Od tysięcy lat żyję z siania niezgody, nieporządku i zazdrości wśród ludzi. Dzisiaj byłam na kilku balach i tam pozbawiono mnie tej strawy. Wszędzie panowała serdeczna atmosfera, wszyscy się obcałowywali, życzyli sobie jak najlepiej, nikt się z nikim nie kłócił.
Jednym słowem cos okropnego, nie mam czym oddychać!. Przed balami wysłuchałam w takim pudle z ruchomymi obrazami, zwanego telewizorium, czy jakoś tak, orędzia waszego króla Bronisladesa, który mówił, iż w waszej krainie panuje zgoda, ład i porządek. Jak z takimi wieściami wrócę na Olimp? Zdegradują mnie tam do prostej westalki.
Proszę więc o jakiś zastrzyk nienawiści, zazdrości i bałaganiarstwa - zaszlochała. – Spokojnie, kobieto, zaraz coś poradzimy – zapewnił damę doktor Krzesimir. – Proszę najpierw poczytać sobie kilka wydań naszego „Łyskiego Dzwona”. Tam nienawiści jest od groma. Prawie tyle ile w uczonych z Inkubatora Polskiej Nienawiści Następnie proszę podsłuchać jak moje kochane medsiostry obmawiają swe koleżanki. Taka dawka zazdrości i złośliwości postawi panią na nogi. Na koniec kuracji proponuję zapoznać się z tymi oto dokumentami – wskazał leżące na stole stos papierzysk – a potem udać się na obojętnie jaki dworzec kolejowy. Tam dowartościuje się pan iw zakresie bałaganiarstwa. Tylko proszę ubrać coś ciepłego, bo w tym stroju zapalenie płuc gwarantowane – dodał, troskliwie wskazując damie miejsce przy biurku. – A książeczkę ROM ma pani przy sobie ? – zapytał nieśmiało i rutynowo, nie licząc na twierdzącą odpowiedź.
Tumult i krzyki pełne niecenzuralnych wyrazów poprzedziły wtargnięcie do gabinetu eleganckiego mężczyzny w towarzystwie dwóch policjantów. Jabłoński od razu rozpoznał w nim znanego z mediów polityka największej partii opozycyjnej. – Doktorku, niech pan potwierdzi, że jestem ofiarą zamachu politycznego. Tak to jest, gdy ten dziadowski premier odmawia ochrony największym patriotom. Ale tak być już nie będzie. Skończymy, k…, z tym ruskimi pachołkami – krzyczała osobistość, ocierając rękawem fraka sączącą się z nosa krew. Doktor Krzesimir odporny był na wszelkie zapachy, jednak chuch wydobywający się z ust męża stanu omal go nie powalił. Dlatego szybko odsunął się od przybysza. – Nie daj Boże jeszcze posądzą mnie, że na dyżurze spożywałem – pomyślał z trwogą. – Skąd się on tu wziął ? – spytał policjantów. – Z naszych wstępnych ustaleń wynika, że na balu prominentów, będąc w stanie nietrzeźwym, dowalał się do młodej żony powiatowego mistrza w dżudo i ten dał mu w ryja, to jest w twarz – wyjaśnił mundurowy.
Doktor obejrzał uszkodzony organ powonienia dostojnego pacjenta. – Weźcie go do siebie na wytrzeźwiałkę. Jak wydobrzeje to wręczcie mu to skierowanie do laryngologa, który w poniedziałek naprostuje mu pijackiego kinola, to jest rzymski nos. – Policjanci z trudem wyprowadzili pacjenta z gabinetu. – Ja ci pokażę konowale jeden! – krzyknął na pożegnanie niefortunny podrywacz. Ledwie został wyprowadzony, przez uchylone, w celu pozbycia się gorzałkowo-bigosowego aromatu, okno do gabinetu wśliznął się upiorny osobnik z kołkiem osinowym w plecach. – Chociaż troszkę krwi – wyszeptał błagalnie. – Jam jest wampir z łyskich fortów, od tygodnia nie mogę się napić czystej krwi. Każdy dawca, nawet niewinne nastoletnie łyskie dziewice, ma w żyłach więcej alkoholu niż krwi. A wiadomo, że my wampiry nie znosimy tak samo czosnku jak alkoholu. Proszę chociaż o setę nieskażonej wódą krwi. Obojętnie jakiej grupy – skomlał powinowaty Draculi. – O, kurde, źle trafiłeś bratku. U nas kiepsko z krwią, ale masz tu kaszankę, którą przygotowano mi na śniadanie. Zjedz i spadaj !– zdenerwował się spokojny zazwyczaj Jabłoński.
- Panie doktorze, już zwożą nam pierwszych w tym roku chorych – delikatnie wstrząsnął Krzesimirem jego asystent. – Oj do końca dyżuru będziemy mieli zajęcie. Jak zawsze w Sylwestra – stwierdził bez entuzjazmu. – Dziękuję za przebudzenie. Po tym koszmarnym śnie, nie przerazi mnie nawet zajęcie się setką ciężkich przypadków – stwierdził Jabłoński. – Oby tylko żadnego polityka nie przywieziono – pomyślał z nadzieją.