Zaczęło się niewinnie. Z karczmy wyszło dwóch nieźle podchmielonych oficerów, którzy na swej drodze spotkali parę innych żołnierzy. Najpierw utarczka słowna, po chwili rzucona rękawica uderzyła jednego w twarz i w ruch poszły szable. Od tej chwili wydarzenia potoczyły się lawinowo.
Z lasu wyszły liczne oddziały Prusaków, które skierowały się na usypane szańce obronne i obsadziły swym wojskiem całą redutę. W tym samym czasie na przedpolach pięknego miasta Nysy, formowały się już oddziały piechoty i kawalerii występujące pod sztandarami Francji i bojowego Napoleona. Początek należał do artylerii, która w tych czasach była królową wojskowej profesji. Huk był tak potworny, że podziwiać bitwę trzeba było z otwartymi ustami . I to nie tylko z zachwytu, ale żeby bębenki w uszach nie popękały. Co jakiś czas widownię opuszczał rodzic z co pomniejszym dzieckiem, który płaczem oznajmiał swój strach po każdej armatniej kanonadzie. Dym osnuł całe pole bitwy powodując, że sceneria wojennych wydarzeń stawała się niezwykle realistyczna.
Następnie inicjatywę przejęła konnica. Kawalerzyści w pełnym pędzie atakowali redutę i wysunięte na przedpolu oddziały wroga. Nagle jeden z ułanów spadł ze swojego dzielnego rumaka jednak noga utknęła w strzemionach i jakiś czas był wleczony za spłoszonym zwierzęciem. Na szczęście po chwili uwolnił się z tej opresji i stanął o własnych siłach. Współtowarzysze walki opanowali spłoszonego konia, a brawa widzów przedzierały się przez ogromny huk artylerii.
Teraz przyszła kolej na dzielną piechotę. Rozgorzała walka wręcz, strzelano do siebie z odległości kilku metrów, w ruch poszły szable, bagnety, lance, a nawet noże. Bojowe okrzyki i wrzaski rannych rozlegały się po całym polu walki. Artyleria ani na chwilę nie przestawała bombardować pozycji wroga. Padają zabici. Rannych przenosi się poza teren działań wojennych i natychmiast trafiają oni w ręce opiekuńczych markietanek. Kompan rannego artylerzysty demonstruje pobliskim widzom urwaną w wyniku wybuchu kartacza, nogę swojego kolegi, która ocieka cała krwią.
Zaczynają się już palić niektóre zabudowania, a że są skonstruowane z drewna i słomy pożary następują błyskawicznie. Już na polu bitwy nie tylko roznosi się dym i swąd pochodzący z armat, lecz płonące obiekty dodatkowo potęgują wojenną atmosferę. Widzów w cały nastrój znakomicie wprowadzają dobrze nagłośnieni komentatorzy.
Pomału bitwa zbliża się ku końcowi. Tu trzeba podkreślić, że jubileuszowa, dziesiąta i do tej pory największa bitwa o Nysę jest wspaniałym i atrakcyjnym przedsięwzięciem promującym nasze miasto. Kolejny raz zakończyła się ona sukcesem. Powtarzając słowa komentatora, jest to szczególna bitwa, w wyniku której zamiast żołnierzy ubywać to z roku na rok liczba ich rośnie. Słowa uznania dla organizatorów, którym mieszkańcy Nysy z całego serca dziękują.