Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Dziennikarz na minie

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
- Do klubu przychodzili czasem smutni panowie z pobliskiego czerwonego gmachu. Mówili do mnie: wiesz Romek, ja to wolę z tobą porozmawiać, bo z tamtymi to nigdy nie wiadomo, kto dzisiaj napisze na mnie donos.

- Co znaczy ta mina? – Romuald Gomerski zastanawia się chwilę. – Wszystko, co dziennikarz pisze, może być wybuchowe. Wybuchowe dla innych, ale i dla niego samego. Dlatego stojąc na minie, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Zachować rozsądek i umiar.

We wrocławskich mediach przepracował w sumie prawie trzydzieści lat. Od 1953 roku był dziennikarzem „Gazety Robotniczej”, później został zastępcą redaktora naczelnego „Słowa Polskiego”. Od 81 roku, przez prawie 10 lat, był jego redaktorem naczelnym. Swoje wspomnienia z tego okresu opisał w książce „Zawód na minie”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa „Atut”.

- Dziennikarstwo było wtedy inne. Inne ze względu na specyficzne czasy, cenzurę, podporządkowanie mediów partii, ale i na sposób przekazywania informacji – wspomina autor. – Zapalczywość młodych dziennikarzy hamowali ich „mistrzowie”, których teraz tak bardzo brakuje. Środowisko było też znacznie bardziej zintegrowane.

Do integracji przyczyniał się bez wątpienia słynny Klub Dziennikarza, albo, jak kto woli „klub plotkarza” który od 1957 roku funkcjonował w obecnym domu handlowym Podwale przy ul. Świdnickiej.

- Jan Szatsznajder i Sylwek Chęciński mieli tam swój specjalny stolik, gdzie regularnie grywali w brydża – opowiada dziennikarz. – Do klubu przychodzili też prokuratorzy, sędziowie i różni „smutni panowie” z pobliskiego czerwonego gmachu. Niektórzy z nich w celach „operacyjnych”, niektórzy chcieli pooddychać innym powietrzem. Mówili do mnie: wiesz Romek, ja to wolę z tobą porozmawiać, bo z tamtymi to nigdy nie wiadomo, kto dzisiaj napisze na mnie donos.

W ponurych czasach PRL-u, cenzury i wszechobecności partyjnych macek, dziennikarze szukali normalności w satyrze, ironii i humorze. Książka pokazuje, jak często urozmaicali swoje życie dowcipem i żartem, z którego zwykle nie śmiała się tylko „ofiara”.

- Jeden z moich dziennikarzy pracował też dla policji drogowej – wspomina Romulad Gomerski. - W czasie kontroli na drodze, zatrzymał sekretarza naszej redakcji za przekroczenie prędkości. – Jasiu, no co ty, przecież jestem twoim szefem – bronił się tamten. A dziennikarz na to: Szefem to w redakcji. Teraz obywatelu proszę się wylegitymować.

Jakiś czas później, ten sam dziennikarz pochwalił mi się, że jego żona znalazła przypadkiem 100 koron szwedzkich. Postanowiłem wykorzystać okazję, żeby pomścić zatrzymanego na drodze kolegę. Po jakimś czasie zadzwoniłem do dziennikarza, przedstawiając się jako major Bzdyk z SB. – Obywatelu, mamy powody żeby podejrzewać, że pana żona znalazła pieniądze, które podrzuciliśmy w celach operacyjnych. Prosimy o ich zwrot – mówię. Ponieważ dziennikarz dawno już znalezione pieniądze wydał, odkupił 100 koron i poszedł do siedziby SB szukać majora Bzdyka. Oczywiście go nie znalazł, a my mieliśmy wielki ubaw.

W książce Romualda Gomerskiego znajdziemy wiele podobnych historii. - Jako człowiek mający poczucie humoru – niektórzy uważają nawet, że przesadne – to właśnie na tych wątkach się skupiłem. Życie nie musi być ponure. A miałem z czego wybierać – mówi.


KT



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Wtorek 16 kwietnia 2024
Imieniny
Bernarda, Biruty, Erwina

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl