Proszę opowiedzieć o swoich wędrówkach po krajowych stadionach piłkarskich.
Sławomir Maciuszek: Moim pierwszym klubem był oczywiście LZS Mańkowice, ale już jako młodszemu juniorowi i uczniowi VIII klasy „podstawówki”, zaproponowano mi grę w juniorach Stali Nysa, która występowała w śląskiej lidze juniorów. Po dwóch latach, tj. w 1990 roku, zostałem, jak się wtedy mówiło, skaperowany do trzecioligowego Metalu Kluczbork. Rodzice zgodzili się na tę zmianę barw klubowych pod warunkiem, że będę kontynuował rozpoczętą w Nysie naukę w Technikum Mechanicznym. Uczyłem się i kopałem piłkę. W 1994 roku, już jako absolwent technikum, przeniosłem się do drugoligowej Polonii Bytom, której barw broniłem do jesieni 1997 roku. Piątym moim klubem była już pierwszoligowa Amika Wronki. W tym klubie miałem okazję rywalizować na boisku z najlepszymi wówczas piłkarzami Polski. Mimo, że już w Bytomiu i Wronkach mieszkałem razem z żoną, zawsze „ciągnęło” mnie do rodzinnych stron. Dlatego w 1999 roku chętnie skorzystałem z oferty złożonej mi przez drugoligową Odrę Opole i mieszkając w Mańkowicach występowałem w Odrze przez cały sezon 1999/2000. Potem była jeszcze krótka, bo roczna, przygoda z III ligowym KKS Kalisz i od 2002 roku do dziś związałem się z klubami Opolszczyzny. Głównie dlatego, aby być z rodziną i nie narażać jej na ciągłe przeprowadzki. I tak, kolejno, byłem piłkarzem Śląska Łubiany, Skalnika Gracze Swobnicy Czarnowąsy oraz grającym trenerem Czarnych Korfantów i Polonii Nysa. Od 2007 roku skończyłem wędrówki po obcych klubach i postanowiłem coś zrobić dla swej rodzinnej miejscowości – Mańkowic. Przekonałem się bowiem o słuszności powiedzenia „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.
Był pan związany z wieloma klubami. I tymi zawodowymi z najwyższej półki i tymi całkiem amatorskimi, jak chociażby pański obecny klub. Nie żal panu rozstania z wielkim futbolem?
Jak każdy człowiek, z sentymentem i nutką żalu wracam do czasów minionych. Wspominam je dobrze, ale przecież nie można nieustannie żałować czegoś, co już nie wróci. Każda kariera sportowa kiedyś się kończy i trzeba sobie znaleźć inne cele życiowe. Ja takie mam. Między innymi dzięki piłkarstwu wybudowałem dom i zapewniłem rodzinie w miarę przyzwoity standard. W rewanżu pragnę się futbolowi odwdzięczyć, działając w jego podstawowych strukturach, czyli wiejskim klubie.
Ta działalność jest dla mnie relaksem po pracy zawodowej. Nadal gram sobie w piłkę i będę to czynił, dopóki pozwoli zdrowie i młodsi zawodnicy. Marzę, aby z tych młodzieńców, których teraz trenuję, chociaż kilku znalazło miejsce w ligowych zespołach.
W jakich formacjach piłkarskich najczęściej pan występował?
Głównie w napadzie, ale parę razy w ciągu tych lat broniłem nawet bramki. Teraz, bo już nie te lata, gram jako ostatni stoper.
Jest pan najstarszym piłkarzem swej A klasowej drużyny?
Jeszcze nie. Seniorem naszego zespołu jest o trzy lata starszy ode mnie, mój kolega Mietek Zaremba.
Których trenerów najmilej pan wspomina?
Najwięcej nauczyłem się od Jerzego Uderskiego w Stali Nysa, Antoniego Kota w Metalu Kluczbork i Stanisława Gzila w Amice Wronki.
Czego można panu życzyć?
- Przede wszystkim zdrowia. Powiem żartobliwie, iż spełniłem to, co powinien uczynić mężczyzna, czyli zbudowałem dom, spłodziłem syna (i córkę też) i zasadziłem drzewo. Zawsze mogę liczyć na wsparcie żony, rodziców i całej rodziny. No, jeszcze można życzyć sukcesów sportowych memu klubowi - LUKS Mańkowice.
Dziękuję za rozmowę.