Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Nysa
Pierwsze zlecenie miałem z Nysy

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Rozmowa z Cezarym Trytko, dziennikarzem, wydawcą, właścicielem Grupy Expressy Dolnośląskie.

- Słyszałeś o tytule „Express Barski”?

- Bar, jeden padł na Ukrainie, drugi leży nad czarnogórskim Adriatykiem. Osobiście wolałbym mieć tytuł w tym drugim, chociaż Bałkany, to nie jest moje wymarzone miejsce na suszenie kości po polskiej zimie. Na Ukrainie media papierowe mają jednak poważne kłopoty.

- A u nas nie?

- Jedni mają, inni będą mieli, jeszcze inni nieźle sobie radzą. Im więcej pojawia się expresów, w jakimkolwiek kontekście, tym lepiej – marka rośnie. Czemu nie w Barze?

- Niech mówią dobrze, czy źle, byle nazwiska nie przekręcali?

- Ja mówię o marce, ale niektórzy rzeczywiście traktują to hasło bardzo dosłownie. A tak poważniej, to zabawa z naszą winietą jest banalnie standardową reakcją na pojawienie się konkurencji. Przerabialiśmy to niemal we wszystkich miastach, w których uruchamialiśmy gazety. Może poza Wrocławiem. To gra rynkowa w granicach prawa. Z reguły to ignorujemy.

- Wspomniałeś o Bałkanach, coś z nimi nie tak?

- W latach 90-tych z rekomendacji Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej uczestniczyłem w misji obserwacyjnej OBWE. Byłem wówczas dziennikarzem wrocławskiego „Słowa Polskiego”. Sporo tam zobaczyłem, wysłuchałem wielu relacji. To bratobójcze, najokrutniejsze z wojen. Z pobudek wyznaniowych, narodowościowych, różnych zadawnionych konfliktów wyżynają się dotychczasowi sąsiedzi. Z wielką dbałością, by nie było świadków lokalnych masakr. Biorą w tym udział tzw. zwykli ludzie. Widzisz szereg nietkniętych willi, a wśród nich jedną wypaloną do podmurówki z napisem: „Tu żyli Chorwaci”. W ogrodzie kilka kopczyków ziemi… I teraz, siedząc przy domowej rakiji z właścicielem jakiegoś pensjonatu, zadajesz sobie w duchu pytanie – „A co ty uśmiechnięty człowieku robiłeś w tamtym złym czasie?”. Wolę inne miejsca.

- Podejrzewam, że nie będzie to Północny Kaukaz. Pamiętam twoje korespondencje z pierwszej wojny czeczeńskiej, również te z ogarniętego walkami Groznego. Poza kilkoma oficjalnymi korespondentami z centralnych mediów, niewielu dziennikarzom udało się tam dotrzeć…

- Bez przesady, ale wyjazd był, mówiąc oględnie, dość ryzykowny. Z Anką Fastnacht-Stupnicką pojechaliśmy tam „na żywioł”. Bez jakichkolwiek akredytacji, a jedyną przepustką był napisany odręcznie w języku czeczeńskim list od emisariusza Republiki Iczkerii w Polsce. Kilkakrotnie go wykorzystaliśmy, chociaż z reguły Czeczeńcy traktowali dziennikarzy jak sprzymierzeńców, a szczególnie szanowali tych z krajów postkomunistycznych, Polaków, Czechów, Litwinów, Estończyków. Byli naszymi przewodnikami i ochroniarzami. I to nie przed innymi Czeczeńcami nas chronili… Polaków znali dobrze. W ostrzeliwanej dzielnicy Groznego, Czernorieczu, podbiegł do mnie objuczony bronią, wymęczony walką bojownik i niezłą polszczyzną, bardzo się krygując, spytał o… „szlugi”. Okazało się, że 8 lat służył w radzieckiej bazie w Legnicy. Innym razem starsza Czeczenka po polsku opowiadała nam o naszych rodakach, współtowarzyszach niedoli na zesłaniu w Kazachstanie.

- Do Kazachstanu też cię zaniosło…

- Tak, w pierwszym zimowym konwoju z darami dla Polaków tam żyjących brałem udział w podwójnej roli – byłem dziennikarzem i jednym ze zmieniających się kierowców. Dobrych kilka tysięcy kilometrów bez przerw, zimowy przejazd przez Ural, na drogach „walka” z ruskimi gruzawikami, a na miejscu minus 43 i dłonie przymarzające do pistoletów dystrybutorów marnego paliwa.

Kazachstan był raczej szkołą fizycznego przetrwania, podobnie jak późniejszy wyjazd do Nadniestrza. Czym innym była Czeczenia. Ten wyjazd, przebywanie z ludźmi walczącymi o przeżycie, dokonującymi wyborów ostatecznych, wdeptywanymi, jak napisał Andre Glucksmann, rosyjskim buciorem z krwawe błoto, ale jednocześnie zachowującymi godność i honor, nauczył dystansu do polskiej codzienności, jałowych sporów i miejscowych wojenek podlanych sosem dobra społecznego, także lokalnego. Himalaje hipokryzji, gęby pełne frazesów, a za tą fasadą prymitywna walka o wpływy i kasę. W dużej mierze tak to, niestety, wygląda na górze i na dole.

- A ty o kasę nie walczysz? Jedenaście gazet lokalnych, ogólnopolski miesięcznik nieruchomościowy i kwartalnik turystyczny, 17 internetowych portali, największy lokalny wydawca na Dolnym Śląsku, zapowiedzi kolejnych tytułów?

- Oczywiście, że walczę. Ale nie wmawiam ludziom, że kiedy mnie wybiorą do czegoś tam, to odmienię ich los, nie twierdzę, że znam cudowne recepty i wiem jak uzdrowić sytuację w kraju, regionie czy mieście. To już polityka, a chyba Kaczmarski śpiewał, że „to w krysztale pomyje”. Nie jestem święty i tak naiwny, by wierzyć, że od polityki da się uciec, ale w naszych gazetach nie obrażamy ludzi, unikamy insynuacji i nie roztrząsamy wewnątrzrodzinnych sporów. Zbudowaliśmy i budujemy z dobrymi efektami sieć bezpłatnych gazet będących najskuteczniejszymi nośnikami reklamy i informacji. Mają najlepsze dotarcie w regionach, w których się ukazują…

- Skromnie to nie brzmi.

- Ale tak jest. W innym wypadku nie utrzymalibyśmy się na bardzo trudnym rynku mediów. A w tym roku obchodziliśmy 10 rocznicę istnienia Wrocławskiej Fabryki Prasowej i obserwujemy, mówiąc oględnie, pewną dynamikę jej rozwoju.

- W Nysie rozpoczęły się dyskusje…

- Przerwę. I będą jeszcze jakiś czas trwały. Jak mówiłem, taka jest logika gry rynkowej w branży. Uruchomiliśmy tu „Express Nyski”, na razie jest to dwutygodnik o jednorazowym nakładzie 12 tys. egzemplarzy, nikt nie ma takiego dotarcia w mieście. Praktycznie trafiamy do każdej rodziny. Kolportujemy ją w ponad 80 punktach na bieżąco weryfikowanych. Nakład możemy w każdej chwili potwierdzić fakturą z drukarni (takie są standardy WFP), zwrotów, jak w przypadku gazet sprzedawanych w kioskach – nie mamy. Gazeta podbita jest portalem i włączona w sieć innych naszych tytułów, co daje reklamodawcy możliwość rozszerzenia kampanii. Nasze nośniki są skuteczne, proszę zauważyć z jakimi potentatami na rynku reklamowym współpracujemy: Media Markt, Castorama, Ikea, Real, wielkie galerie handlowe, dealerzy motoryzacyjni, banki – to firmy, w których dysponenci wizerunku nie umieszczą reklamy bez dokładnego sprawdzenia nośnika. Tak jest w naszym przypadku. Stopniowo zauważają to firmy z regionu nyskiego. Ten proces zawsze trochę trwa, ale w naszej historii nie wycofaliśmy się jeszcze z żadnego rynku, na którym zaczęliśmy wydawać gazetę.

Możemy współpracować bez uprzedzeń, bo nie mieliśmy i nie mamy intencji wchodzenia w konflikt z kimkolwiek. Poza wydawaniem gazety, nie mamy tu żadnych ukrytych interesów, tajnych planów, chociaż Nysa jest dla mnie osobiście miejscem niezwykle ważnym.

- W końcu to twoje miasto rodzinne. Na wrocławski uniwerek trafiłeś po nyskim „Carolinum”.

- To prawda i myślę, że to nauka w tej szkole pomogła mi w przyszłości dokonywać niezłych wyborów, a szczególnie opieka niezwykłej wychowawczyni, polonistki i kobiety – Kornelii Czajowej. Pod jednym z ocenianych przez nią wypracowań znalazłem dopisek „Może kiedyś zostaniesz dziennikarzem?” Później pozwoliła na mój i Waldka S. wyjazd na uroczystości odsłonięcia pomnika stoczniowców w Gdańsku, w grudniu 1980 roku. To właściwie było moje pierwsze zlecenie dziennikarskie.

- Później był „Wieczór Wrocławia”?

- Tam miałem pierwszy etat dziennikarski, później była pierwsza kolorowa gazeta solidarnościowa – „Dziennik Dolnośląski”, jeszcze później „Gazeta Robotnicza” i „Słowo Polskie”. W sumie około 20 lat liniowego dziennikarstwa. Przed 10 laty powstała Fabryka Prasowa.

- Wróćmy jeszcze do Nysy. Sytuacja na tutejszym rynku medialnym jest dość „burzliwa”…

- Z zasady nie wypowiadam się na temat konkurencji, to jest moje dobre prawo. Nie wdajemy się w medialne połajanki i reagujemy, zazwyczaj w porozumieniu z prawnikami, tylko wtedy, gdy przekroczone zostają właśnie granice prawa. To specyficzny rynek, na którym funkcjonują ludzie o różnym temperamencie, odpowiedzialności za słowa i intencjach. A sytuację znam nieźle, mam w Nysie wielu przyjaciół, z innymi odnawiamy dawne kontakty. Na mojego maila: cet@wfp.pl dostaję sporo korespondencji. Bywa, że czas nie pozwala na szybką reakcję, ale to wsparcie jest dla mnie najcenniejsze.

- A olej, pod którym prowadzimy rozmowę, też jest taki cenny?

- To panorama Nysy z połowy lat 30-tych XX wieku. Sygnatura nieczytelna, przez dwa lata wisiał niechciany w jednym z wrocławskich antykwariatów. Wartość materialna pewnie znikoma, ale dla mnie…

- Dziękuję za rozmowę.


Marcin Wilczak (RWW)



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Sobota 20 kwietnia 2024
Imieniny
Agnieszki, Amalii, Czecha

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl